Postanowiłem napisać małą relację z wycieczki do Bydzi - a co
W piątek o 15.35 wsiedliśmy z Kahaletem do pociągu zaopatrzeni w kilka browarków na start
Trafiliśmy do przedziału z dwoma kolesiami jadącymi do Gdańska - już po kilku minutach okazało się, że kolesie są zajebiści, całą podróż gadamy i chlejemy browary (w Poznaniu musieliśmy dokupić
), atmosfera jest zajebista więc 5h mija bardzo szybko. Wysiadamy w Bydgoszczy o 20.20, po 6 czy 7 bronkach czyli już nieco zrobieni
Na dworcu odbiera nas Szatyn, jedziemy jego bolidem do Zica i zaczyna się poważne picie
Nie ma się co rozpisywać - bibka byłą przednia, w trakcie dojeżdżają jeszcze Izi i Szewo. Bilans jest taki, że Bodek zasypia na stole i zostaje oddelegowany do hotelu żeby spokojnie odreagować, ja jak zwykle kończę imprezę jako pierwszy i zasypiam, a Zyga i Kahalet zostają przez Zica wy*cenzura*ni z chaty w środku nocy (o czym dowiedziałem się rano dopiero)
Rano szykujemy się do wyjścia na turniej, nic ciekawego się nie dzieje, poza tym, że dzwoni Kahalet i mówi, że wpadnie po rzeczy i jedzie do Wrocka bo jest wkurwiony na Zica za tą akcję w nocy i nie będzie grał na turnieju. Koniec końców Zico robi mu laskę w ramach przeprosin i jakoś udaje się go jednak namówić żeby został
Turniej zaczyna się z opóźnieniem, co jest lekko irytujące, no ale trudno - tak to już u nas jest
Moje gry wyglądały następująco:
I stół:
Ja -> Krzychu z Łodzi -> Talar -> kolega z Bydgoszczy (?), którego imienia nie pamiętam -> Kahalet
Gra toczy się bardzo szybko, wytaczam Cybelkę, od razu podchodzi mi bestia, znam deck Kahaleta więc wiem, że potrzebuje czasu żeby się rozkręcić więc nie jest źle. Talar ciśnie do przodu przez co dostaje Paritę i zaraz potem zostaje zjedzony przez Krzyśka. Ja w międzyczasie obijam wampy Krzyśka i 2 tury po odpadnięciu Talara wykańczam go, a w następnej turze dokładam punkt za nosferatu, którzy osłabieni przez Talara nie stanowią większego wyzwania. Zostaję z Kahaletem sam na sam i wiem, że mam małe szanse, żeby go pojechać, bo ma w decku *cenzura*ne Entombmenty, przez co o wybiciu mu wampów nie ma mowy. O dotrwaniu do time limitu też nie ma co marzyć, bo mamy godzinę do końca... Kahalet ma 5-7 poola mniej więcej przez cały czas, ja mam Nergala więc jasne jest, że moją jedyną szansą jest bleed z Force of Will + Sense the Sin na Daringu. Przez całą grę nie dobieram jednak ani jednego Forca i Kahalet mnie kończy w 15 minut.
Bilans: Krzysiek 1VP, Kahalet 2VP, ja 2VP
II stół:
Ja -> Slave -> kolejny koleg ze Szczecina (sorki - nie pamiętam imienia) -> Domel -> Michał Tomalka
Od początku gra układa mi się beznadziejnie - zaczynam więc wystawienie Cybelki będzie trwało godzinę, z przodu blokujący Setyci, z tylu ściana na Ahrimankach u Michała - wszystkich nie przeskoczę - nie ma bata. Asamici ciśną Domela i efekt jest taki, że spada chyba w 4 turze o ile dobrze pamiętam, ja nie mam wyjścia więc tylko bleeduję, Michał spokojnie bleeduje mnie za 1 każdym wampem, bo wie, że nic mu nie mogę zrobić. Zaczynam grać ofiarę losu, z bananem na twarzy oznajmiam, że zaraz spadam, dogaduje się z Michałem (nie wiem jakim cudem), żeby mi pozwolił wystawić bestię, bo i tak zaraz spadnę, a na ręku zbieram po cichu karty, żeby wyoustować setytów, którzy mają 11 poola. Niestety dowozi mi tylko jeden Force of Will i cały misterny plan idzie się *cenzura*ć
Spadam w następnej turze. Ostatecznie Setyci zjadają Asamitów, a Michał wykańcza Setytów i wygrywa.
Bilans: Michał T. 1GW 3VP, koledzy ze Szczecina po 1VP
W tym momencie zaczynam pić bo myślę, że raczej nie mam szans na finał
Jak się niebawem okazało niekoniecznie miałem rację...
III stół:
Ja -> Bydgoszczanin nieznany mi do tej pory -> Szatyn -> kolejna osoba, której nie znam -> kolega ze Szczecina, z którym grałem już kilka razy, ale oczywiście imienia nie pamiętam
Ogólnie od samego początku sytuacja dla mnie wygląda nieźle - z przodu bleed na obfie więc mam go jak na widelcu, z tyłu Murzyński deczor combatowy, który jednak na starcie boi się mojej bestii, którą po raz kolejny udało mi się szybko wystawić. Mam spokój z tylu więc lekko podgryzam preya i namawiam go aby robił coś Szatynowi. Niestety nie dowozi mu stealth - nie wiem jakim cudem w tym decku
- a Szatyn gra Carną więc nie ma łatwo
Daję preyowi kilka tur wciąż licząc na to, że nadszarpnie Szatyna, ale niestety nie za wiele się zmienia w tym względzie więc widząc, że Szatyn sam się zjechał do 9 poola zjadam preya - z 9 powinienem jakoś sobie poradzić. W tym momencie przychodzi najważniejszy chyba etap w całej grze - Carna się dzielnie broni, predator zaczyna mnie napierdalać, w efekcie czego Nergal zostaje spalony, a Bestia nie ma krwi. Myślę sobie - zajebisty jesteś klocek - właśnie przegrałeś wygraną grę... Jedynym pocieszeniem jest to, że cały czas mam bardzo dużo poola. Powoli godzę się jednak w myślach z porażką, aż tu nagle dobieram Golcondę i postanawiam zaryzykować - palę sobie bestię i wystawiam nowego Nergala. W międzyczasie mój predator nierozważnie zostawia sobie 5 poola i za chwilę spada. Zostajemy we trzech. Carna ma 6 poola - męczę się z nią trochę, ale w końcu Szatyn popełnia błąd bo nie blokuje bleeda i spada po bleedzie za 7. Kolega, który ze mną został na stole ma 7 poola, na ręku mam wszystkko czego potrzebuję żeby go wykończyć poza Freak Drivem. Tapuję Barrensy i dobieram... Freak Drive'a
Dowiozło - kolejny bleed za 7 i koniec
Bilans: ja 1GW 4VP, mój startowy grand predator 1VP
Teraz następuje najsmutniejsza dla mnie cześć turnieju.
Na luzaku idę oddać wynik, a tam się okazuje, że jestem piąty i prawdopodobnie będę w finale. Toczą się jednak jeszcze 2 gry więc muszę poczekać żeby mieć pewność. Do tego jeszcze na to info czeka Szewski i Izi - jeśli wchodzę do finału to jadą do domu sami, jeśli nie wchodzę to razem z Kahaletem wracamy z nimi. Toy jedzie stół z 5VP i wyprzedza mnie w standingach 6-cioma TPS'ami - jestem 6 więc wsiadamy w samochód i jedziemy. Jakiś czas później dzwoni Zico i mówi, że były błędy w archonie i jednak powinienem wejść do finału - o ile dobrze zrozumiałem z 3 miejsca... Zajebiście...
Chyba nikt się nie zdziwi jeśli napiszę, że sytuacja totalnie z dupy i nie powinna mieć absolutnie miejsca. Duży fail ze strony organizatorów niestety, no ale co mam zrobić. Boli trochę fakt, że dla mnie osiągnięcie finału to nie jest chleb powszedni jak na przykład dla Izydora
i bardzo chciałem w nim zagrać. Tym bardziej, że patrząc na potencjał decku, była szansa go wygrać nawet.
No nic - co się stało to się nie odstanie, ale mam nadzieję, że taka akcja zdarzyła się po raz pierwszy i ostatni - to naprawdę nie jest wielka sztuka, żeby będąc organizatorem włożyć trochę wysiłku, skupić się i dopilnować aby do archona wpisywane były poprawne wyniki.
Z tego wszystkiego do wypitych wcześniej trunków dolałem w samochodzie jeszcze 5 browarów i do domu dotarłem na*cenzura*ny
Tyle mojego (ale się kurczę rozpisałem)
Dziękuję wszystkim za spotkanie, fajnie było Was znów zobaczyć, przepraszam tych, których nie wymieniam z imienia, ale wszystkich nie jestem w stanie spamiętać
Do zobaczenia w Łodzi mam nadzieję
P.s. Wie ktoś komu przypadła nagroda za najbardziej oryginalny deck?