Aleksandra Marinina ("Ukradziony sen") sprawdzona - odradzam. Dobrnąłem do 60 strony i wrzuciłem na luz. Nieczęsto zostawiam zaczętą książkę (mniej więcej jedna na sto), ale tutaj ewidentnie nie dałem rady. Nie potrafię czytać kryminału, w którym nie kumam ani śledczych ani ofiar. Okazało się, że zaginęła piękna laska, sekretarka, hostessa, dająca dupy zachodnim partnerom swojej firmy, dodajmy że dająca chętnie, regularnie i za darmo. Wszyscy o tym wiedzieli, zarówno szefostwo jej firmy jak i jej stały kochanek. Laska była do tego alkoholiczką, która wpadała w kilkudniowe ciągi. Miała do tego problemy psychiczne, cierpiała na ostre obsesje, że ktoś falami radiowymi kontroluje jej mózg i kradnie sny. Psychiatrzy rozkładali ręce i mówili, że kwalifikuje się do hospitalizacji, ale dopóki milicja nie doprowadzi jej siłą, nie można nic zrobić. Dodatkowo wszędzie jest rosyjska mania zdrabniania - kochanek zaginionej raz nazywany jest z imienia Borysem, raz z nazwiska Kartaszowem, ale na tej samej stronie inna osoba zwraca się do niego "Boria" a inna "Borka". Tak jest ze wszystkimi. Ja nie potrafię budować w głowie postaci, które na trzech kolejnych stronach identyfikowane są pięcioma różnymi imionami. Nie potrafię akceptować pięknej dziwki-alkoholiczki-psychicznej, która (przynajmniej na początku) jest bez mrugnięcia okiem akceptowana przez wszystkich dookoła. Jak mam się domyślać przebiegu wydarzeń, jak mam próbować odgadywać kryminalne zagadki, skoro nie rozpoznaję nikogo występującego w książce - pół biedy, gdy Andriej zamienia się w Andriuszę, ale gdy z linijki na linijkę Nastia zamienia się w Stasieńkę, panią major a potem w dziecinę, to naprawdę wymiękam. Dziękuję bardzo za topowe rosyjskie kryminały. Zostanę przy szwedzkim Mankellu (jeśli jeszcze coś jego przetłumaczą) albo będę testował młodych polskich autorów.