to dorzuce cos od siebie
grupa operacyjna szewo + dude przybyla na miejsce okolo 11, lokal byl juz znany, ludzi malo, wiec powitania nie zajely dlugo, wiec wlasciwie od razu zasiadlismy do gry
z trzech gier pierwsza byla super, druga uwazalem za gre z dupy, ale awansowala do miana "sredniej" jak tylko zagralem trzecia
pierwszy stol to ja na aku, talar na wargoul / ansabonsam, jabbas na wiadomo czym, i santh na ahrimankach. wyglada klasycznie, czyli musze sie dogadac z ahri zeby mnie nie blokowali, santh nie slucha, obijamy sobie wampy, jabbas zamiata, santh staje sie buforem i mowi ze bedzie juz grzeczny. wszyscy mloca sie jak dzicy, maja malo w poolu, gra trwa chyba nieco ponad godzine, w kluczowym momencie podchodzi secret must be kept, talar traci ghoula, jabbas kota, reszte zalatwiaja bleedy ktorych pozostali ally nie blokuja, potem jeszcze mala macanina z ahri i stol wziety
w drugiej grze mam preya mirage (nic nie robiace schaby tzi), potem talar na ghoulach, i zyga na walczaco blokujacych ravno. znowu zaczyna sie tak samo, czyli klepiemy sie z zyga jak dzicy, talar wystawia ghoule, zyga laduje w piachu. dodam, ze talar od poczatku nie reagowal na zadne formy negocjacji, pewnie po obejrzeniu pierwszej gry nie ocenial swoich szans za wysoko i mial troche pietra
fakt ze mu sie pofarcilo, bo nie podeszlo secret must be kept, ale no coz, bywa i tak. tzi nie robia konkretnie nic poza rzucaniem usmiechow na prawo i lewo, pieciominutowymi gadkami o blokowaniu jakiegos byle gowna typu hunt albo taksowka (ktore w wiekszosci przypadkow i tak nie nastepuje), i koncepcja decku w stylu "lambach bije z agravki i rzuca amaranth", koniec opisu. efekt jest taki, ze talar rozbudowuje sie jak dziki, mi przestaly podchodzic karty (preventy poszly na tzi), biore szybko 1 vp i sie skladam. troche niesmak, bo mogla to byc fajna gra, a byla totalnie przewidywalna
trzecia gra to totalna porazka, prey ahri santha (znam juz deck, widze ze problemu nie bedzie), gp wargrim na alastorach, pred hosyci na staniu i nic nie robieniu. szacunek dla hosytow, bo faktycznie stali, i nic nie robili
czyli deck przynajmniej wykonywal zalozona koncepcje. taktyka "przewine ci deck i cie pojade bo nie masz kart) i tak byla z dupy wzieta, bo w pewnym momencie stwierdzilem, ze jak tak sie bawimy, to ja sie przewijam na mase, zakladam na siebie zabawki, a potem tez sobie postoje i zobaczymy komu jest fajniej
przestaje bic preya i zawieram pakt o nieagresji, dogaduje sie z wargrimem na zgnojenie hosytow (z rzucaniem na niego jakichs directow wlacznie) i zakladam wszystkie potrzebne zabawki. wargrim postanawia odwdzieczyc sie punktem, i nie robi mi nic, dopoki nie wyoustuje ahri, co dalo rade zrobic, ale zajelo duuuuuzo czasu
do finalu wchodze jako trzeci
siadam jako prey jabbasa i predator talara , czyli miedzy dwoma deckami, ktore gowno moga mi zrobic. miejsce mojego preya wybiera jednak wargrim, co tez mi jest na reke, bo chcialem kolo niego siedziec (a nie moglem tak wybrac) - tu sie zgodze z szewskim, wargrim mialby duzo lepsza sytuacje, gdyby usiadl za szewem, gwarantowane 2 vp + potem dopiero walka ze mna o 3:2 dla mnie albo 4:1 dla niego (chociaz przewidywalem raczej 3:2 dla mnie). ale nic to, jest jak jest, jak dla mnie dobrze. karta idzie ladnie (w pierwszych 10 kartach mam powerbase, no secrets, 2 canine horde dla alastorow
i 2 directy). gram totalnie niespiesznie, i daje ludziom pograc, sam sie przy okazji rozbudowujac. jabbasowi nie podoba sie koncepcja zalozenia no secrets
i mowi ze bedzie blokowal, ma tam juz jakies koty, wiec robie chamska podpuche - oszuszam uchenne do 2 juchy i ide na hunta, jabbas lapie podniete na szanse storporowania, blokuje kotem, kot ginie jak szmata, uchenna wychodzi z 1 jucha, drugi magaji zaklada no secrets i jest po rozmowie. a przy okazji jabbas zobaczyl co sadze o jego kotach, i nastepnym razem szedl do mnie w combat jak mi sie deck skonczyl (Jakos tak gwaltownie nabral odwagi
)
wargrimowi wpuszczam alastora (z ukladem, ze na mnie nie bedzie uzywany) gosc czysci talara doszczetnie, talar zostaje w sytuacji, w ktorej nie moze nic zrobic, ale ma mase poola. w tym czasie jabbas pacyfikuje szewa, i obaj przechodza w stan wegetacji. czyli osoba ktora przejedzie talara bierze stol - sila rzeczy wargrim ma najwieksze szanse.
ruszam z ofensywa, wargrim uzywa assaulta, wiec szybko go traci z caniny, zaden inny nie zostal wpuszczony przez cala gre, mimo grand balli. na 2 rzucilem directa, trzeciego nie przeglosowal bo mu zrobilem vote lock. osuszam wargrima z wampow i krwi na reszcie, kiedy ma 2 poola robie diablerie ansona (klasyczna zagrywka, ludzie w takiej sytuacji na to pozwalaja bo spodziewaja sie bleeda) po czym rzucam predators transformation (spal 2 poola za to, ze splonal ci minion), na ktorego dostaje directa od ginacego zaraz talara. panowie z bydzi troszeczke sie teamowali jednak, ale nie mam im tego kompletnie za zle i w ogole nie mam o to zadnych pretensji (chociaz jabbas gral jak menda
). czyli proba zdupiona, wiec probuje pojechac anarchist uprising (w opcji - wszyscy gina poza mna i maja po 1 vp, ja mam 2 i wygrana), blokuje mnie jabbas jakims kotem. wargrim zabija talara i bierze vp, to jest ostatnia szansa, zeby go zatrzymac przed zgarnieciem stolu, jade na pale z bleedem ze strange day (wampiry nie blokuja) i wargrim spada. w tym momencie konczy mi sie deck, jabbas nabiera gwaltownej "lwiej" odwagi
i probuje mi naklepac, przy okazji torporujac szewowi jedynego wampa, wbija mi cos w torpor, sytuacja wyglada dramatycznie ale mam mase poola, wystawiam trzeciego wampa (4 cap), wyciagam obu magaji i pompuje ich dollami / vesselami, jade szewa (ktory jeszcze w stanie agonalnym pomaga mi directem), za chwile jade jabbasa.
final byl iscie zajebisty, i naprawde jedna z ciekawszych gier jakie zagralem. trzeba sie bylo sporo nameczyc, i to nawet kiedy wszyscy juz jeczeli "wiadomo kto wygral", bo z mojej perspektywy wcale nie bylo to takie oczywiste, i nakombinowalem sie za trzech
dwie uwagi to - w kwestii jabbasa, ktory nie byl dla mnie zagrozeniem i po prostu sie bal, ze pozabijam mu koty, zrobil sporo bledow ktore kosztowaly go tym, ze nie byl w stanie mnie naciskac.
w kwestii wargrima - mam wrazenie stary, ze czules sie po prostu za pewnie. 2 latwe GW, decki w finale ktore niby nie sa w stanie ci zagrozic, alastor z assaultem na stole i 2 grand ball, czyli wygrana w kieszeni. i wlasnie przez to robiles bledy - po prostu nie spodziewales sie, ze cos sie moze spieprzyc. a spieprzylo sie blyskawicznie, fakty sa takie, ze od poczatku bylem bardzo dobrze przygotowany na walke z toba
co do turnieju, to ostatnio nie jezdze na nie za czesto, wiec fakt, iz bawilem sie zajebiscie jeszcze bardziej podnosi jego range w moich oczach. poza paroma klimatami z gier, w ktorych zabawa byla taka sobie (ale tego na zadnym turnieju nie da sie uniknac) turniej byl super.
wielki szacun dla ekipy z bydzi, goscie sa konkretni, usmialem sie za trzech, a jabbas faktycznie gra jak menda i trzeba go gnoic
szacun dla zygi za fajna i bardzo ciekawa gadke. no i mialem znowu okazje pogadac z docentem
i wreszcie szacun dla marchewy za organizacjie, rozmowy, oraz bardzo fajne potraktowanie finalu, przerywanie takiej gry byloby z dupy, a te 20 minut (czy jakos tak) naprawde zrobilo roznice w jakosci rozgrywki.