ok, zapodaje wam tym razem wspomniany w innym watku deczor wraz z krotkim opisem dzialalnosci i kariera na ostatnim turnieju w Lublinie.
deczek wyglada tak:
Deck Name : Time of the thin blood (aka "szacunek ludzi ulicy"

)
Author : Marcin "Dude" Szybkowski
Crypt (12 vampires) Capacity min: 1 max: 4 average: 1.91667
------------------------------------------------------------
1x Gloria Giovanni 4 DOM nec Giovanni:2
1x Ingrid Russo 4 DOM for !Ventrue:2
1x Brooke 3 dom tha !Tremere:2
1x Dan Murdock 3 aus obf Caitiff:1
1x Christine Boscacci 2 dom vic Pander:2
1x Antoinette DuChamp 1 cel pre Caitiff:2
1x Hasina Kesi 1 pot Caitiff:1
1x Igo the Hungry 1 pre pro Caitiff:1
1x Julius 1 qui ser Caitiff:2
1x Nik 1 cel Caitiff:1
1x Royce 1 dom Pander:2
1x Smudge the Ignored 1 Caitiff:1
Library (70 cards)
------------------------------------------------------------
Action (15)
1x Aranthebes, The Immortal
1x Arson
5x Bum's Rush
6x Computer Hacking
2x Graverobbing
Action Modifier (1)
1x Leverage
Ally (4)
1x Alia, God's Messenger
1x Carlton Van Wyk (Hunter)
1x Gregory Winter
1x Ossian
Combat (15)
8x Concealed Weapon
7x Dragon's Breath Rounds
Equipment (10)
10x Saturday-Night Special
Event (4)
1x Anthelios, The Red Star
1x Blood Weakens
1x Recalled to the Founder
1x Slow Withering, The
Master (14)
1x Barrens, The
2x Dreams of the Sphinx
3x Effective Management
1x Fame
1x Fortschritt Library
1x Information Highway
2x Not to Be
3x Tribute to the Master
Reaction (7)
4x Deflection
2x Delaying Tactics
1x Poison Pill
/incoming wall of text
po pierwsze - gra sie tym zajebiscie przyjemnie, z wielu powodow (o tym za chwile). oustuje sie bleedem za 1

deck zawiera pare kluczowych kart, bez ktorych jest wybitnie ciezko. bardzo problematyczna jest tez opcja zapchania sie, ktora zdarza sie dosc czesto, i niestety jedynym sposobem na to jest granie kart "na pale", liczac sie ze stratami. na szczescie z reguly dzialalo

temat powstal w zasadzie po tym, jak podczas inwentaryzacji kart wygrzebalem troche staroci (m.in. dan murdock promo, caitiff z jyhadu itp), obczailem ilustracje, polaczylem to z faktem, ze nigdy nie gralem na 1-capach, i oto efekt. testowany byl w dwoch grach, ku mojemu zaskoczeniu wygral obie (zakladalem raczej opcje max 1vp), po tym wprowadzilem kilka istotnych zmian (m.in. wylecialo pare zbednych kart, dodalem modul dominacji - 6 kart, oraz troche zmienilem krypte zeby do tego modulu pasowala).
glownym zagrozeniem dla tego decku jest polityka oraz pare wrednych eventow (scourge, fourth cycle) - stad modul defensywny w tym kierunku
sugerowane zmiany - wywalilbym wszystkich ally poza alia (co prawda na turnieju udalo sie ja wystawic tylko raz, ale zadzialala swietnie). gregorego wystawilem raz i praktycznie statystowal, ossiana wcale. carlton wyszedl 2 razy, i za kazdym razem ktos go ukradl - przy braku defensywy na takie akcje jest to w praktyce bleedowanie siebie za 2 + robienie sobie niedogodnosci.
jak widac po ilosci kart, deck nie jest combatem "na pale" + graverobbing. kluczowe jest posiadanie na wiekszosci wampow guna, bo to po prostu ratuje im dupe. bum's rushe sa do zagrania w kluczowych momentach i na kluczowe miniony, combo gun + dbr odpalilem maksymalnie 3 razy w kazdej grze (z czterech gier rozegranych na turnieju). eventy ratuja dupe przed paroma archetypami, pieknie zdupiaja decki monoklanowe (statystycznie kazdy taki deck wystawia 3 wampy, wiec w kluczowym momencie zagrany recalled syci). zamiast antheliosa powinien byc blood trade (sam z antheliosa nie korzystalem, za to korzystali inni), slow withering dawal gigantyczna przewage w kazdej grze, blood weakens pieknie sprawdza sie przeciw combatom. poza tym zasadnicza zaleta eventow bylo znaczne spowolnienie gry, co dawalo mi mozliwosc spokojnej rozbudowy.
glowna opcja tego decku to tak naprawde jedna wielka sciema. nalezy po prostu jak najszybciej odpalic na czymkolwiek combo gun + dbr, i kazdy zaczyna trzasc porami. dochodzilo nawet do tak absurdalnych sytuacji, ze np gralem tributa, co zmuszalo mnie do hunta wszystkimi minionami, i NIKT nie chcial blokowac huntow (mimo ze nawet nie mialem kart na combo na rece)

zastraszenie i gra psychologiczna sa tu kluczowe, a wsparte eventami dziala zaskakujaco dobrze.
wbrew ogolnemu przekonaniu deck jest do tego bardzo wolny (potrzeba 6-7 tur zeby zaczac zblizac sie do wymaganego potencjalu). niestety na poczatku generuje ogromne aggro na stole, ktore trzeba studzic pokazowka i psychologia (concealed + sns + dbr), gadka, i ogolna przyjaznia

tyle teorii, jak bylo w praktyce ludzie na turnieju widzieli. poza jedna krzywa akcja, po ktorej bylo mi glupio (do tego zaraz przejde) i po ktorej mam nadzieje ze owczesny prey nie czuje do mnie gleboko zakorzenionej nienawisci

bylo ok.
ciekawostka byl fakt, ze karty ktore wlozylem do defensywy (not to be i aranthebes) w efekcie spelnialy bardzo istotna role (np not to be wyjal unmaskinga i dragonbounda, a aranthebes ogolnie sycil, mimo ze z zalozenia byl tam przeciwko innemu aranthebesowi

)
tyle teorii
co do turnieju - o zajebistosci bylo mowione wielokrotnie, jeszcze raz skladam ogromne wyrazy uznania za organizacje i calosciowa atmosfere.
do Lublina wybralismy sie we trzech (ToY & Oro w skladzie), szczegolnie cenie sobie mozliwosc dluzszej gadki z Orem, z ktorym nie gadalismy dluzej niz przypadkowo od lat. efektem jest to, ze spodobalo mu sie granie na turniejach, i zaczal powaznie rozwazac, czy nie zabrac sie z nami ponownie

. po okolo 2h jazdy zatrzymalismy sie 20km od Lublina na mala przekaske (co zaowocowalo ponad godzinna gadka przy zarciu), i okolo 11 dotarlismy na miejsce. lokal zacny, na samej starowce. jedyne co mi nie pasowalo, to ciasnota w "glownej sali", ale bylo jak bylo, nie ma co marudzic

1. stol
ja - !ventrue bleed - polityka pro pre - beast + theo anarchs (jakies 80 kart combatu czy jakos tak) - assamici Meglina
rozpoczynam z kartami tak dupnymi, ze pozostaje tylko sie zalamac. wystawiam 3 miniony, na szczescie dosc szybko dowijam sie do potrzebnego materialu. !ventrue cisna preya, prey cisnie combat, combat radoscnie leje po 1 wampie u swojego preya i predatora. z poczatku assamici sie buduja, zbieram nawet pare bleedow, ale dosc szybko okazuje sie, ze zbieraja srogi lomot, i w praktyce zaczynaja walczyc o przetrwanie. zasadzam sie na graverobbing na blackhorse tannera (ktory by troszke sycil w moim decku

), ale wake preya w kluczowym momencie psuje zacny plan. nastepnie dogaduje sie z grandpreyem ze nie bedziemy sie ruszac dopoki jego prey nie spadnie (a chociaz daloby rade z tym combatem, to straty bylyby spore, wiec wolalem sie go pozbyc cudzymi rekami

). spokojnie dokanczam preya i czekam na dalszy rozwoj gry.
polityka w gruncie rzeczy niewiele robi poza paroma akcjami (na ktorych notabene ja tez trace poola, np can't take it with you), co troche mnie irytuje, ale siedze i nie marudze. koniec koncow combat zjada meglina i zgarnia punkta. nagle ni z tego ni z owego, mimo deala, polityka gra anarchista - mam 11 minionow i 9 w poolu, na szczescie od dawna kisze delayinga. po tej akcji mowie, ze moja cierpliwosc sie konczy, prey deklaruje odrzucenie anarchista (co za chwile robi). nie zmienia to faktu, ze dwie tury pozniej leci drugi anarchist, ale ja juz mam wiecej w poolu (polecial tribute) i radosnie syce poison pilla, anarchist nie przechodzi

po tej akcji dokanczam preya, i w tej samej turze koncze grandpreya. efekt - 1GW 4VP
konkluzja po pierwszej grze - final mam praktycznie gwarantowany (wystarczy sciagnac cokolwiek na pozostalych stolach), wiec gramy na luziku, moze nawet wczesniej spadne to pojde sobie cos zjesc itp.
niestety rzeczywistosc okazala sie odmienna
2. stol
ja - una - szambiaki (alek) - tzi mamstera - szambiaki (sorry, nie pamietam nicka)
po raz kolejny karty na rece sa jakims nieporozumieniem, do tego startowa krypta tez nie syci (2x 4cap, w tym jeden to gloria giovanni

). mam zasadnicze obawy, ze jesli una sie zakreci, to moge z tego stolu nic nie wyjac, i do tego mam zero pomyslu jak temu zaradzic. odpowiedz przychodzi sama - zaraz po wyjsciu uny postanawiam sprawdzic ja na obecnosc combat endsow i szmata lyka bum's rush (do tego czasu dowinalem z kart co trzeba). gram guna, i ku mojemu zaskoczeniu obserwuje jak prey zdejmuje z uny juche za strzal, poprawiam DBR, a nastepnie syce graverobbing. w efekcie moj prey wlasnie konczy gre. innego rozwiazania nie widzialem, ale bylo mi skrajnie glupio, bo sam takich akcji nie znosze, na szczescie prey przyjal to dzielnie

niemniej jednak jeszcze raz - sorry wodzu.
spokojnie sie rozbudowuje i powoli koncze une, w tym czasie mamster dosc skutecznie kontroluje oba szambiaki.
po mniej wiecej 30 min gra przechodzi w etap drugi, czyli 1.5h nudy i stagnacji. alek wkreca mamstera w pozwalanie mu na budowanie defensywy (czyli szamb), mimo mojej gadki na temat nie ruszania mamstera przeze mnie dopoki nie wezmie punkta tzi postanawiaja po prostu grac swoje. moj predator ma znikome szanse na zrobienie czegokolwiek, szczegolnie po tym, jak dokopalem sie do dwoch tributow. efekt gry jest calkowicie przewidywalny - kiedy tylko alkowi zaczelo sie wydawac, ze jego defensywa jest dosc mocna (z podkresleniem na "wydawac"

), wyjezdza mamstera w jednej turze. po drodze leci not to be na unmaskinga i dragonbounda. alek nie blokuje minionow z gunami (mam jakies 6), wiec sprzedaje mu 3-4 bleeda na ture zostawiajac 2 wampy na jego szamba. wystawiony carlton zostaje ukradziony przez predatora. do tego alek wystawia FBI, co w sumie nie jest wielkim problemem (zamiana 2-3 minionow na wybicie do nogi szambiakow nie stanowila dla mnie problemu), ale niestey w koncu przytrafia nam sie time limit. szkoda, bo jeszcze jakies 15 minut i stol najprawdopodobniej bylby moj, a tak koncze jedynie z 1.5 VP.
po drugiej grze okazjue sie , ze gdzies wcielo moja kurtke (z kluczami od chaty i rachunkiem, na ktorym jest adres). lapie mega w*cenzura*, szukam wszedzie i generalnie jestem wsciekly. kilka osob rowniez angazuje sie w poszukiwania (bez efektu), nadchodzi trzecia runda, siadam do stolu z ciaglym mega wkurwem. na szczescie gra jest szybka.
ja - edward vignes powerbleed (mirumo) - tzi (boogie) - caitiff + pander vote bodka
zaczyna sie nieciekawie - u mnie reka jak zwykle z tylka wzieta (to juz chyba tradycja z tym deczkiem

), na szczescie miniony w miare. bodek wystawia 4 wampy, 2 robi archbishopami, 2 kolejne graja krc, lykam 6 w poola. wystawiam carltona defensywnie, ture pozniej kradnie mi go mirumo. w tej samej turze tzi blokuja jakas dupna akcje jednego archbishopa (equip czy cus), na reku nie mam concealed, mam za to 2 rushe, 2x bum's rush na drugiego archbishopa i sprzedaje mu diablerie. do tego lykam 2 poola z bodkowego black forest base (tylko raz, potem boogie wystawil kardynala i nie chcial mi popierac polityki przez cala gre). mirumo wciaga mnie w contest ingrid russo zeby mnie troche spowolnic, cisne jak moge, jednak on dosc szybko punktuje tzi, zostajemy we trzech. na szczescie tuz przed oustem zrezygnowal z contestu, wiec ingrid wraca do mnie. co nie zmienia faktu, ze ture pozniej bodek wkreca mnie w contest 2 panderow

oraz robi sobie kolejnego archbishopa. w tej sytuacji stwierdzam, ze nie widze lepszej opcji na tym stole niz proba ugrania 2-2 z mirumo, co niniejszym obwieszczam, a na co on niniejszym radosnie przystaje (slusznie stwierdzajac, ze bylby idiota, gdyby tego nie zrobil

). dosc szybko punktuje bodka blokujac przy tym np polityke we mnie, zostajemy we dwoch. mirumo ma w miare suche wampy, syce slow withering. niestety mam malo w poolu, nie ma jak dobrac dodatkowych minionow, robie blad tapujac ich za duzo i efektownie spadam. wynik - 0VP
po grze okazjue sie, ze moja kurtke ktos z obslugi lokalu radosnie przewiesil na parter

(co smieszniejsze, w czasie finalu znowu ktos ja tam przewiesza, na szczescie przyjazna dusza przynosi mi ja na gore

) wyluzowany zapodaje browar i ide pogadac z izim i behemotem oraz zrobic troche karcianych wymian.
ku mojemu zaskoczeniu wchodze do finalu z drugim wynikiem. ktos wola mnie do stolu, mam wybrac miejsce, generalnie jestem w polowie deala na karty, wiec wskazuje miejsce "losowo" i wracam gadac dalej. w efekcie okazuje sie, ze ustawienie w finale jest nastepujace:
ja - ToY (cryptic mission + ashur) - Szewo z gangrelami - mirumo z powerbleedem i alek z gio na szambach
tym razem startowa reka syci tak, ze chyba bardziej sie nie da. zaczynam ze slow withering i fortschritt library

gram biblioteke, sciagam antheliosa, wystawiam go razem z trzema wampami. ture pozniej stwierdzam, ze fajnie rozwesele stol, i gram slow withering. to zagranie od poczatku bylo kluczowe w finale - spowalnialo predatora (wyszedl tylko rudolfo, i nie mogl wystawic szamba), zdupialo preya (brak poolgaina, inaczej bym sie przez Toya nie przebil za Chiny Ludowe

), zdupia konkretnie deck mirumo, ktorego obawialem sie najbardziej, oraz kompletnie nie szkodzi, a wrecz pomaga szewskiemu, z ktorym od razu skwapliwie sie dealuje. jak dla mnie stol wyglada na 3-2 na moja korzysc, chociaz mam swiadomosc, ze z szewem bedzie ciezko. co prawda Toy od czasu do czasu jeczy zeby dac mu pojechac szewskiego, bo ja go nie przejade, ale po przemysleniu odrzucam ta opcje.
gra jest w zajebistej atmosferze, beczka smiechu, ogolnie jest milo. toy wegetuje, szewo sie pasie (podobnie jak ja ) i metodycznie konczy mirumo, alek nie robi absolutnie nic poza wystawianiem minionow, tuz przed tym jak mirumo spada alek wystawia 2 szamba i leonarda, czasem odbija jakies bleedy we mnie (ze srednim efektem). mam na stole aranthebesa, na reku recalled to the founder, wydymanie szewskiego (mimo chorych ilosci poola) staje sie coraz bardziej realne, tym bardziej ze ma tylko dwa oslabione wilki (i wiem ze wiecej nie zagra) a ja mam 6 gunow i kisze 3 DBR na reku. podgryzam toya na mase, zostawiam 2 odtapowane miniony. szewo punktuje alkowi 2 wampy w torpor i sprowadza go w stan srednio - wegetatywny (co wiele nie zmienia w grze, i tak nic nie robil

). ku mojemu zdziwieniu w tym momencie dostaje pentexa, na drugiego wampa idzie swieczka i aranthebes spada do decku. jakby tego bylo malo, alek radosnie prosi szewa, zeby ten dal mu jeszcze ture, to on "sobie pogra i jeszcze mnie oslabi, zeby bylo latwiej", co juz luzuje mnie na maxa

szewo to zlewa, oustuje alka, w mojej turze ja oustuje toya i syce recalled. dosc szybko mam na reku aranthebesa, ale nie ma szans na jego wystawienie, szewo widzac moje zaawansowane kombinacje obwieszcza ze ma directa, gram aranthebesa "pro forma" , szewo go kasuje, a ja gratuluje mu wygranej. szkoda ze przegralem final przez czysta zlosliwosc, ale coz, takie zycie i przy okazji pewna nauczka na przyszlosc (nie spodziewalem sie chamskich zagran po zlosci, wiec nie nastawialem sie na nie - w pewnym sensie jest to "niedocenianie przeciwnika

). mimo to final byl konkretnie ciekawy, i bez watpienia zaowocuje tym, ze szewo was bedzie teraz meczyl gangrelami ze slow withering

tyle
mielismy jeszcze za cos zflamowac zaraza, ale zapomnialem za co

pozdro